środa, 9 lutego 2011

Dzień pierwszy.

ANKAmall
Nasz pierwszy turecki poranek przywitaliśmy wraz z Imamem – to ten Pan co śpiewa w Meczecie 5 razy na dobę, spektakl zaczyna się wraz ze wschodem słońca, więc nie powiem, żebyśmy go jakoś specjalnie uwielbiały :P http://www.youtube.com/watch?v=DVblYXx2S94 dźwięki niesamowite (pani Jagodo – pani wie, o co chodzi :D). Yacine zabrał nas w okolice Wydziału Prawa na Ankara Universitesi, później do centrum, metrem wybraliśmy się do ANKAmall, by zakupić pościel i suszarkę do włosów :P kolejnym celem był ULUŞ – stara część miasta i zarazem ta biedniejsza, ale z najlepszym targiem pod słońcem. W życiu nie widziałyśmy czegoś takiego – setki ludzi krążących między stoiskami i sklepami, przy których tureccy panowie wrzeszczą 
widok z zamku
wniebogłosy coś, co dla nas wiecznie brzmi jak „KYMYRY KYMYRY” (czyli MY kontra JĘZYK TURECKI :D). Co jest fajne – można spróbować każdej rzeczy zanim się ją kupi. W Polsce nie do pomyślenia. Więc dzięki temu dowiedziałyśmy się, jak smakują prawdziwe mandarynki i że prawdziwe mandarynki mają pestki, co zmusiło nas do przygarnięcia kilograma. Idąc dalej oglądałyśmy sklepy z ichszymi ślubnymi sukniami oraz odwiedziłyśmy cudowne miejsce full-wypas shisha wraz z asortymentem :D Yacine zabrał nas na ruiny zamku, skąd widać całą Ankarę. Rewelacyjna sprawa [zdjęcia dajemy niżej]. Po drodze spotkałyśmy trójkę bardzo zainteresowanych nami dzieci. Zresztą kto się tu nie interesuje... ciągle pytają skąd jesteśmy, co tam u nas, co tu robimy i takie tam... czujemy się trochę jak małpy w zoo :P jesteśmy niewątpliwie atrakcją turystyczną. I na każdym kroku mylą nas z Niemkami bądź Rosjankami – w Ulus na „thank you” usłyszałam „danke” :D
Yass z Gosią na ruinach zamku
zamek





park na Cebeci
to jeden z tych
mniejszych krawężników :P
Po powrocie zgarnęliśmy Emilię i udaliśmy się na obiad w miejsce, które teraz jest naszą ulubioną knajpą z naszym ulubionym Panem, który dba o nas jak nikt inny w żadnej innej knajpie! Z racji tej, że jesteśmy skąd jesteśmy pierwsze co przyszło nam na myśl to to, że trzeba zjeść prawdziwy kebab z barankiem. Niestety baranka zabrakło i musiałyśmy nacieszyć się kurczakiem, ale i tak bez porównania z tym, co serwują w Polsce! I to całkowicie bez sosów. Jedzenie tu jest dużo mniej kaloryczne, znacznie zdrowsze i rewelacyjne w smaku. W domu spędziliśmy 15 minut i wtedy Yass oznajmił nam, że ma coś tam dla nas gdzieś tam dziś wieczorem i że mamy się malować. Nie bardzo wiedziałyśmy o co mu chodzi, ale ostatecznie znaleźliśmy się na przystanku autobusowym przy Wydziale Prawa. Okazało się, że Yass ma jakiś internetowy profil, który umożliwia ustawianie się z obcymi ludźmi na wycieczki i różnego rodzaju imprezy (chodzi bardziej o miejsce w samochodzie). I tym oto sposobem znaleźliśmy się z Turczynką i Etiopczykiem o imieniu Abdi w miejscu podobnym do filharmonii, gdzie Rosjanin Rubin Abdullin dawał koncert na nietypowego rodzaju Organach. Poza tym, że Abdi oszalał na punkcie Agnieszki pragnę dodać, iż Ankara ma przepiękne bajkowe parki i krawężniki wielkie aż do kolan (gdy Talha przywiózł nas wczoraj do mieszkania nie mogłam otworzyć drzwi samochodu, bo krawężnik mi je zablokował :D). Dzień pełen wrażeń. Czekamy z niecierpliwością na kolejny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz